Mój wypadek na kitesurfingu
Wypadki w kitesurfingu należą do rzadkości. Kitesurfing jest bezpieczny, jeżeli uprawiamy go odpowiedzialnie. Mimo to tak początkującym jak i zaawansowanym kitesurferom brakuje czasem świadomości. Dziś opisuję, jak latawiec przeciągnął mnie przez pole, jak uderzyłem głową w głaz i straciłem czucie w ciele. Opowiem Ci, jakie błędy popełniłem i dlaczego wielu kajciarzy boi się używać systemu bezpieczeństwa.
WYPADEK NA KITESURFINGU
Był wrzesień, zbliżał się weekend. Wszyscy czekaliśmy na taką prognozę: 25-30 węzłów wiatru od samego rana. W sobotę rano ruszyliśmy z kumplami na kite spot w pobliżu Szczecina – Wierzbno nad jeziorem Miedwie. Byłem wyposażony w 11 metrowy latawiec i mnóstwo energii. Prognoza przerosła oczekiwania, siła wiatru przekraczała 30 węzłów, na wodzie roiło się od 7-metrowych kajtów. Doświadczeni kitesurferzy przestrzegali, że mój latawiec jest zbyt duży, aby bezpiecznie uprawiać kitesurfing przy tak silnym wietrze. Pływałem dopiero od roku i byłem na etapie, kiedy przecenia się swoje umiejętności. Czekałem patrząc, jak inni pływają. Miałem nadzieję, że wiatr “siądzie”, czyli kiedy jego siła się zmniejszy. Czekałem i czekałem… Godzinę, dwie, trzy, cztery…. Robiło się późno, wiele osób wyjechało już ze spotu. Aż w końcu trochę “siadło”. Napompowałem szybko latawiec i poprosiłem kolegę, aby go wystartował.
Wierzbno nad Jeziorem Miedwie, 2009 r.
Podczas startowania latawca moja pozycja względem wiatru nie była poprawna, czułem na trapezie i na barze, że nie mam wystarczającej kontroli. Linki nośne i sterujące nie były wystarczająco napięte, co uniemożliwiało sterowanie. Mimo to dałem sygnał do startu.
I to był pierwszy błąd.
Kolega wypuścił latawiec z rąk, kajt cofnął się do strefy mocy i odpalił. Latawiec przeciągnął mnie około 100 metrów przez plażę. Hamowałem na piętach sądząc, że tak jak robiłem przy lżejszych wiatrach, opanuję sytuację. Latawiec zbliżał się już już do zenitu, strefy bezpiecznej i neutralnej. Wszystko było na dobrej drodze. W tym momencie przyszedł szkwał – silny, gwałtowny podmuch wiatru. Powietrze zatrzymało się za drzewami na niedalekim, drugim brzegu jeziora i wystrzeliło na plażę ze zdwojoną siłą. Przyspieszyłem na piętach niespodziewanie, wystrzeliłem kawałek do góry, następnie moje ciało zostało brutalnie rzucone o ziemię. To nie był koniec. Rajd dopiero się zaczął. Niestety, już poza moją kontrolą. Latawiec ciągnął mnie przez pole z prędkością około 30 km/h. Wszystko działo się bardzo, bardzo szybko.. Latawiec wykonywał samoczynnie tzw. kiteloopy, czyli dynamiczne, koliste ruchy w power zone, co przy silnym wietrze daje ogromną moc. Mogłem usłyszeć krzyk kolegów: “Rwij zrywkę!”, lecz było za późno. Moje ciało, pędząc przez wysokie trzciny, obracane było wokół własnej osi w pozycji horyzontalnej. Uniemożliwiało to dostęp do systemu bezpieczeństwa. Przed oczami widziałem tylko, jak przecinam wysoką trawę, w uszach dźwięczał jej głośny szelest. Pędziłem coraz szybciej…
Pamiętam tylko, że obudziłem się jak ze snu. Ucieszyłem się, gdy spostrzegłem, że latawiec już nie ciągnie. Obok głowy zobaczyłem duży głaz. Na koniec rajdu musiałem uderzyć w niego głową i zatrzymać się na nim. Kitesurferzy podbiegli pytając, czy wszystko jest okey. “Pewnie że tak” – grałem twardziela. Spróbowałem wstać, ale… mogłem poruszyć tylko prawą rękę i prawą nogę. Lewa strona ciała pozostawała w bezruchu niezależnie od wysiłku woli, kończyny były bezwładne. Straciłem czucie w połowie ciała. Znajomi polecili nie ruszać się i zadzwonili po karetkę.
Po kilku minutach odzyskałem czucie w ciele. W szpitalu w Pyrzycach ściągnięto ze mnie piankę, zszyto rozcięcie na głowie i zostałem na tydzień na obserwacji z niewielkim wstrząsem i powikłaniami neurologicznymi.
Miałem bardzo, bardzo dużo szczęścia. W trakcie rajdu przez pole latawiec opadł na ziemię, na luźnych już linkach uderzyłem głową w kamień. Gdyby latawiec w tym czasie wciąż wykonywał kiteloopy, prawdopodobnie dziś nie miałbym szansy pisać bloga o kitesurfingu.
BŁĘDY, KTÓRE POPEŁNIŁEM
– Zdecydowałem się wystartować latawiec, którego rozmiar nie był dobrany do warunków wiatrowych
– Przeceniłem swoje umiejętności jako początkujący
– Dałem sygnał do startu, nie będąc pewien, czy jestem dobrze ustawiony. Uwierzyłem, że “jakoś to będzie”
– Nie zerwałem zrywki bezpieczeństwa, dzięki czemu latawiec swobodnie opadłby na ziemię
– Nie zadbałem o bezpieczeństwo, kiedy kite kierował się do strefy mocy, wtedy należało uruchomić system
Cieszę się, że ten wypadek miał miejsce. Zdobyłem cenne doświadczenie, z respektem podchodzę do wiatru i kitesurfingowych zasad bezpieczeństwa. Do kursów kitesurfingu, które prowadzę obecnie, wdrożyłem metodykę nauczania zorientowaną na bezpieczeństwo i samodzielność kursantów.
PODZIĘKOWANIA
Dziękuję rzeczywistości, że odzyskałem czucie w kończynach i mogę cieszyć się swoją pasją. Dziękuję, że mogłem zyskać cenne doświadczenie, które przekazuję innym podczas kursów kitesurfingu.
Dziękuję wszystkim kitesurferom, którzy doradzali, żeby nie wchodzić tego dnia na wodę ze źle dobranym rozmiarem latawca. Dziękuję kolegom, którzy obserwowali całą akcję, zadzwonili po karetkę, a na koniec wrzucili zdjęcia i uzasadnioną krytykę na kiteforum.
Szczególne podziękowania należą się Piotrkowi, który towarzyszył mi od początku do końca. Dziękuję jego żonie Sylwii, która ku mojemu zaskoczeniu, rozłożyła i wysuszyła latawiec w ogrodzie 🙂 Gotowi do następnej sesji!
PRZECZYTAJ TEŻ:
Jak zacząłem swoją przygodę z kitesurfingiem – Świnoujście 2008 r.
Pasja i praca – moja przygoda z kitesurfingiem cz. 2
Dodaj swoją opinię w komentarzach:
Wyglądało naprawdę mega groźnie …
Dobrze, że Twoja głowa okazała się wytrzymała 😉
Start kita to naprawdę newralgiczny moment i to nie tylko dla niedoświadczonych kiciarzy.
Czasem rutyna, ciśnienie na pływanie albo chwila nieuwagi mogą spowodować przeciągnięcie po plaży nawet “profi” kiciarza.
No i uwaga na przypadkowych ludzi, którzy pomagają startować na plaży. Nawet gdy im się wytłumaczy i mówią, że wiedzą co i jak – często puszczają latawiec przed pokazaniem znaku, na luźnych linkach, co oznacza brak sterowności, a potem nagłe szarpnięcie.
No i kolejna sprawa o której napisałeś w kolejnym wpisie: kwestia zrywki.
Czemu ludzie nie używają? może niektórym żal uszkodzić cenny sprzęt. Niektórzy może do końca myślą, że opanują sytuację.
Z własnego doświadczenia powiem, że żaden sprzęt nie jest wart ryzyka połamania (przecież Bolo zszyje kita i będzie trzymać lepiej niż fabryka dała)
I nie warto czekać na ostatnią chwilę, bo może być już za późno…
pzdr i do zobaczenia w kraju 😉
Dzięki Piotrze. Bardzo wartościowe wskazówki.
Podpowiedź dla osób początkujących: polecony przez Piotra serwis kite znajdziecie w Zieleniewie pod Szczecinem (Windsurfing Family). Bolo szyje dokładnie, kratka przy kratce, tak że latawiec nie traci właściwości lotnych. Do tego potrafi zrobić cuda z dobraniem kolorów farbek 🙂 Minusem jest, że w sezonie czeka się dłuuugo… Zszyłem tam przez lata wiele latawców. Natomiast na Helu korzystałem i mogę polecić serwis Łukasz Końskiego z BoardSport. Specjalizują się w Cabrinhach, ale naprawiają też inne marki.
Wspomniany przez Piotra następny post nosi tytuł: Dlaczego kitesurferzy boją się używać systemu bezpieczeństwa?
Do zobaczenia na spocie!
Coraz więcej wariatów, zwłaszcza na zatłoczonych spotach.
DZiś 31.05 2017 kajciarz zderzył się z drzewem na plaży w Wierzbnie.Zabrał go śmigłowiec ratunkowy.Mam nadzieję, ze przeżyje..
Miałem nieprzyjemność być świadkiem tego wypadku.
Wiatr 20 węzłów, szkwały do 45 węzłów. Śródlądzie, Wierzbno nad Jeziorem Miedwie. Na wodzie latawce 7m, instruktor ostrzył na 6,25m przy wadze 100 kg, na 9m miałby wysokie loty. W tym samym czasie kitesurfer odpala Northa 12-13 m, przy wadze na oko 110 kg.
Pierwszy i największy błąd – za duży latawiec.
Latawiec powoli przechodzi przez zenit, z lewej do prawej. Na godzinie 11:00, pomimo krawędzi okna i odpuszczonego, zaczyna ciągnąć z przeżaglowania. Kitesurfer podbiega kilka metrów przez chodnik. W tym momencie zabiega go szwkał, tracę go z oczu w oka mgnieniu.
Kitesurfer miał mniej niż sekundę żeby zerwać zrywkę, kiedy podbiegał lekko ciągnięty. Niestety, nie zdążył się zleashować.
Sytuacja jasno pokazuje, że odpuszczony bar w warunkach przeżaglowania na szkwalistym akwenie nie wystarcza. Trzeba się zerwać W momencie kiedy przyszedł szkwał, na zrywkę było już za późno.
Gdyby jednak wielkość latawca była dobrana do warunków, sytuacja nie miałaby miejsca.
Kitesurfer leży pod niewielkim drzewem kilka metrów od ścieżki, z której go wyrwało. Nieprzytomny. Oczy otwarte. Ciężko oddycha. Z tyłu głowy duża rana. Rozcięliśmy mu piankę, rozpięliśmy trapez nie ruszając kręgosłupa. 15 min później była karetka, 20 minut później helikopter. Z ostatnich informacji wynika, że jest w śpiączce.
Po nieszczęsnym wypadku, kilku doświadczonych kitesurferów pojawiło się na spotach na Miewdwiu i na Wolinie w kaskach do kitesurfingu. Cieszę się, że trend idzie w stronę używania kasków na kite. Zawodnicy kajtowi, tak jak od dawna jest jak w wake’u, także zaczynają pływać w kaskach, gdzie przy ostrych trickach uderzenie o wodę może być niebezpieczne. Kaski niektórych producentów są lekkie, nie czuć ich podczas pływania, mają stylowe grafiki. Najsilniejsze powikłania występują po urazach głowy. Wystarczy wspomnieć nieszczęśliwy wypadek doświadczonego kitesurfera na Zalewie Mietkowskim w zeszłym tygodniu. Błędów nie da się w 100% wyeliminować, ale używanie kasku zachowałoby zdrowie niejednego kitesurfera.